Filmy i seriale o klerze katolickim zawsze cieszyły się w naszej telewizji sporym zainteresowaniem, niezależnie od tego czy dotykały spraw bolesnych, czy też sympatycznie-rozrywkowych.

 Mieliśmy więc na antenie seriale kryminalne: "Don Matteo" (u nas "Ojciec Mateusz"), "Detektyw w sutannie", "Ojciec Brown" (nie jestem pewien).  Był również i w stylu westernownym jak np. familijny serial dla dzieci "Ojciec Murphy" (1981-1983), czy western Dona Siegela "Muły siostry Sary"(1970) z Shirley MacLaine i Clintem Eastwoodem. Także komedie kryminalne jak  "Zakonnica w przebraniu"(1992) z Whoopie Goldberg.

Ta lista jest oczywiście dłuższa, dlatego w związku ze zbliżającymi się Świętami Bożego Narodzenia sięgam po coś starszego. Nie będzie to jednak ani nostalgiczny "Marcelino chleb i wino" (1955), ani tym bardziej muzyczna "Gospoda świąteczna" (1942) z Bingiem Crosbym i Fredem Astaire. Ten film jest zupełnie o czym innym.

Ludzie od zawsze wędrowali, a wraz z nimi przemieszczały się także ich zawody. Były więc wędrowne zespoły teatralne, wędrowali muzycy zwani bardami, skaldami lub z ukraińska dziadami. Byli  wędrowni naprawiacze kół, kotlarze, szlifierze, szklarze itd. itp.

Takim "Jasiem Wędrowniczkiem"  jest też bohater wspomnianego filmu czarnoskóry baptysta, Homer Smith (w tej roli Sidney Poitier), z zawodu budowlaniec, któremu na bezdrożach południowego Zachodu zaczęła  się gotować nieoczekiwanie woda w samochodowej chłodnicy. Skręca więc z głównej, szutrem krytej drogi, ku widocznej z daleka na pustkowiu farmie...

Taki jest początek tego filmu okraszony dodatkowo wpadającą w ucho ciepłą, westernową muzyką graną na harmonijce. Oczywiście Homer nie wie, że mieszkańcami farmy na odludziu jest pięć kobiet, w dodatku katolickich zakonnic pochodzących z Europy Środkowo-Wschodniej (dawne NRD i Węgry), dla których farma jest klasztorem. Wjazd Homera na podwórko wprowadza więc lekkie zamieszanie, ale i zadowolenie, co szczególnie widać na twarzy najstarszej z kobiet, matki Marii (Lilia Skala), która wznosząc znacząco oczy do nieba dziękuje Stwórcy, gdyż uznaje, że niespodziewany gość to dar zesłany jej przez Stwórcę aby zbudował im kaplicę.

Z tego powodu jest w "Polnych liliach" (!963), bo taki tytul nosi film, wyraźne nawiązanie do cudownych schodów z Santa Fe oraz Starego Testamentu, kiedy to Abrahama obozującego w cieniu dębów Mamre,  odwiedza niespodziewanie trzech wędrowców (sam Bóg) zapowiadających gospodarzowi, że za rok jego bezpłodna żona Sara urodzi mu syna, na co ta wybucha śmiechem.

Jest również w "W Polnych liliach" i echo amerykańskiego niewolnictwa, kiedy to Homer tłumaczy matce Marii, że jest człowiekiem wolnym, a nie czyimś niewolnikiem.
Mimo to film zawiera wyraźny przekaz, że bez względu na kolor skóry każdy człowiek ma w sobie wszczepione przez Stwórcę dobro, i tylko od od nas samych zależy jak zechcemy  to dobro w doczesnym życiu wykorzystać.

W tym miejscu kłania się również i Chrystusowa przypowieść o talentach oraz niewiernym słudze, który trwał w uporze, by wreszcie zrobić to o co go proszono. Urok filmu podkreśla ciepła, wspomniana na początku westernowa muzyka Jerry Goldsmitha oraz rewelacyjnie zaśpiewany gospel przez samego Poitier.

Twórca filmu Ralph Nelson, reżyser tak znanych filmów jak  "Był sobie złodziej" (1965) i "Niebieski Żołnierz" (1970) nie skupia się w opowiedzianej przez siebie historii tylko i wyłącznie  na jasnych barwach. Pokazuje nam niejako z boku nasze własne chrześcijaństwo jako coś naturalnie ułomnego, ale wciąż poszukującego środków do ustawicznej jego poprawy. Sceny z budową kaplicy, przemiany bohaterów na lepsze, czy wreszcie scena z franciszkańskim księdzem, który po Mszy św. w rozmowie z Homerem zdejmuje stułę nie całując jej i zapala papierosa, mówi z dużą dozą kultury więcej o kondycji współczesnego Kościoła Katolickiego, niż to co pokazał w swoim najnowszym filmie kapłanach Wijciech Smarzowski.

"Polne Lilie" Ralpha Nelsona były nominowane do Oscara, podobnie jak i sam odtwórca roli Homera Smitha, Sidney Poitier, który za konkurenta do tej nagrody miał  wówczas Rexa Harrisona grającego rolę Juliusza Cezara w monumentalnej "Kleopatrze" Josepha Mankiewicza, ale to właśnie on - Sidney Poitier - został laureatem tej prestiżowej nagrody, co w trakcie ceremonii wręczania statuetek okrasił łzami i łamiącym się głosem.
Kto zechce znaleźć czas może sobie ów film obejrzeć. Kopia wprawdzie marna, ale lepszy rydz niż nic. Link do filmu na dole.

Tymczasem z Okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia

Życzę Właścieilowi portalu, adminom, blogerom i komentatorom Błogosławieństwa Bożego, Spokoju, Zdrowia oraz Radości w gronie rodzinnym.

https://gloria.tv/video/xFLXgPVxJmfk4qJWb7U2MGspo